Z pewnością zgodzić się ze mną, że sytuacją pożądaną jest, aby sądy i sędziowie mieli autorytet w społeczeństwie. Autorytet wiąże się z szacunkiem.
Lecz autorytet nie oznacza dystansu czy odgradzania się murem wobec ludzi. Nie możemy bowiem zapominać, że sądy i sędziowie są przede wszystkim dla nas, a nie na odwrót. Mają nam pomóc rozstrzygnąć sporne sprawy, wesprzeć nas w naszej aktywności.
Ostatnio spotkały mnie dwie sytuacje, który pokazują diametralnie odmienny stosunek sądów i sędziów do indywidualnych spraw.
W pierwszej sytuacji chodziło o zarejestrowanie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, która powstawała wskutek przekształcenia jednoosobowej działalności gospodarczej. Ponieważ firma cały czas prowadziła działalność, musieliśmy wiedzieć, kiedy będzie rejestracja – najlepiej, by było to na początku miesiąca. Z referendarzem bezpośrednio prowadzącym sprawę nie można ani się spotkać, ani porozmawiać telefonicznie, więc umówiliśmy się z przewodniczącą lokalnego wydziału KRS.
Odniosła się ze zrozumieniem do problemu, trochę pomogła, ale niestety prośba, aby o ewentualnych problemach formalnych informować telefonicznie (tak byśmy mogli je szybko rozwiązać i nie czekać na pocztę), spotkała się ze stwierdzeniem „my nigdzie nie dzwonimy„. Po tej rozmowie byłam w KRSie jeszcze raz, żeby się upewnić, że wszystko jest na dobrej drodze – zapewniono mnie, że tak.
W „umówionym” dniu rejestracji od rana sprawdzałam w internecie, czy spółka jest zarejestrowana. Niestety nie była, więc pojechaliśmy z klientem do KRSu – niestety pomimo wcześniejszych rozmów i spotkań dopiero nasza wizyta uruchomiła czynności bezpośrednio zmierzające do dokonania wpisu. Przy okazji referendarz dopatrzył się jakichś braków (niesłusznie) i chciał nas wzywać pocztą do ich uzupełnienia – a przecież już nie mieliśmy na to czasu.
Koniec końców dostaliśmy to, po co przyjechaliśmy, ale mimo wszystko oczekiwałam większej dozy zrozumienia i wsparcia ze strony KRSu.
W drugiej sytuacji zależało mi na szybkim wyznaczeniu terminu posiedzenia sądowego (sprawa w sądzie pracy), na którym z moglibyśmy z przeciwnikiem zawrzeć ugodę sądową na ustalonych wcześniej warunkach. Pismo złożyłam w piątek ok. południa, w poniedziałek rano zadzwoniła do mnie sędzia z propozycją terminu na kolejny dzień. Następnie zadzwoniła do pełnomocnika drugiej strony i oddzwoniła do mnie z potwierdzeniem, że termin pasuje również przeciwnikowi. Tym sposobem doszło do szybciej zawarcia ugody i nie było problemu „my nigdzie nie dzwonimy”. Czyli można, jeśli się tylko chce…
Sytuacje, które opisałam, nie dotyczą bezpośrednio tematyki bloga. Zdecydowałam się jednak o nich napisać, żeby pokazać Ci, jak moja praca wygląda w praktyce i żeby pochwalić takie postawy, jak postawa sędzi z „drugiej sytuacji”. Takiej współpracy w ważnych sprawach bym oczekiwała.
Nie wiem, skąd przekonanie, że sędziemu nie „wypada” inicjować osobistego kontaktu z pełnomocnikiem czy stroną w sytuacjach, które mogą naprawdę tego wymagać.
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Z mojej pracy mam raczej obserwacje, że sąd dzwoni wtedy, gdy mu pasuje. Ostatnio zadzwonił do mnie protokolant z pytaniem, czy przyprowadzimy sami tłumacza na rozprawę, czy też sąd ma się tym zająć. Załatwiliśmy to od ręki. Kiedyś moja koleżanka (w zaawansowanej ciąży) jechała na rozprawę do Rzeszowa. 30 min przed Rzeszowem sąd zadzwonił, że rozprawy nie będzie, bo dwa tygodnie wcześniej biegły wniósł o odroczenie. No i o co chodzi? Przecież zadzwoniłli. Tyle, że z Krakowa jedzie się do Rzeszowa trochę dłużej. Ale, żeby tk nie narzekać, trzeba powiedzieć, że są sędziowie, którzy szanują czas innych i podchodzą do stron tak, jak tego można oczekiwać. Oby proporcje się odwróciły i tych ostatnich było coraz więcej.
Gdyby referendarz miał jeszcze rację w tym pierwszym przypadku to zrozumiałbym i nawet mógłbym się pokajać i przełknąć gorzką pigułkę, ale racji nie miał.
A dlaczego jej nie miał 🙂 ?
Dowiecie się 25 lipca o godzinie 12.30 na http://www.rejestracjaspolkizoo.pl 🙂
{ 1 trackback }